W sobotę przeżyłem po prostu koszmar, ale wszystko po kolei. Około g. 10.00 wyszedłem na spacer, udałem się do Lasku na Kole, idąc w kierunku początku trasy S8, a więc do trasy Toruńskiej. Było słonecznie i robiłem zdjęcia, jak zawsze. Około g. 11.30 nagle zachmurzyło się, chmury koloru granatowego, robiłem jeszcze zdjęcia z placu budowy itp. Nagle zaczęło padać, ruszyłem w kierunku powrotnym, do najbliższej wiaty w tym lasku było ok. 1 km. Nagle nastąpiło oberwanie chmury. Jako wyrafinowany turysta miałem z sobą parasol i pelerynkę p/deszczową. Pierwsza myśl to zabezpieczyć aparat fotograficzny, dobrze, że miałem z sobą w plecaku reklamówkę (zawsze ją noszę). Aparat zawinąłem w reklamówkę i szybko schowałem do plecaka. Szybko założyłem na siebie pelerynkę oraz rozłożyłem parasol. Zaczęło się, ściana wody.......byłem po prostu przerażony. Pierwszy raz znalazłem się w podobnej sytuacji. Teoria o chowaniu się pod drzewa liściaste przed opadami nie sprawdziła się. Pomyślałem również o mojej komórce, spoczywała w kieszeni spodni. Szybko zabezpieczyłem ją w torebkę śniadaniową, dosłownie w ostatniej chwili. Parasol zabezpieczył mi tylko czapkę przed deszcze i ramiona. Pelerynka (rowerowa), tylko ładnie wygląda natomiast jej walory użytkowe również nie sprawdziły się. Od pasa w dół byłem cały mokry, nic nie przesadzam, w butach woda, uczucie dość nie komfortowe. W kieszeni gdzie była komórka, znajdowała sie chusteczka do nosa, nadająca się tylko do wyżymania. Wszystko dopiero było przede mną. Obfity deszcz spowodował, że po ścieżkach zaczęła płynąć woda, ale to jak........ Ominięcie tych wód było po prostu niemożliwe gdyż płynęły właśnie ścieżkami, natomiast chodzenie bokiem było niemożliwe, gdyż były gęste krzaki po ich bokach. Woda przelewała się i wlewała do obuwia. Widoczna woda na swojej powierzchni miała igły i liście, trudno było "wyczuć" czy to ścieżka, czy dołek z wodą . Poruszanie sie w takich warunkach było b. utrudnione. Przez moment zobaczyłem padający grad wielkości czereśni lub wiśni. Do najbliższej wiaty dobrnąłem po kilkunastu minutach, w tedy to deszcz przestał padać i przebłyskiwało słoneczko. Byłem całkowicie mokry, niepewnie zajrzałem do plecak, żeby zobaczyć co dzieje się z moim aparatem. Plecak częściowo przemoczony, ale aparat prawidłowo zabezpieczony, przetrwał cały kataklizm. Problem miałem z dotarciem do skraju lasu i dalej do tramwaju. Ścieżki były całkowicie zalane wodą, nie zważając już na nic brnąłem uparcie w kierunku tramwaju. Gdy wyszedłem na ulicę, spojrzałem na siebie i ..............widok fatalny. Stoję na przystanku, ze spodni cieknie woda, chlupie w butach, zrobiło mi sie zimno, uczucie b. nieprzyjemne. Nadjechał tramwaj, wszedłem do środka zostawiając mokre ślady po sobie na podłodze pojazdu. W jednym ręku trzymałem parasol, w drugim ociekającą pelerynkę, a na plecach mokry plecak. Jazda tramwajem trwała ok. 5 minut. Po dotarciu do domu poczułem wielką ulgę. Sprawdziłem poprawność działania aparatu i komórki, aż strach pomyśleć co by się działo, gdybym nie posiadał z sobą reklamówki i torebki śniadaniowej. Tym sposobem minęło mi sobotnie przedpołudnie. Za ew. styl pisania z góry przepraszam, ale nigdy nie byłem w tym mocny, co zresztą niektórzy mi czasami wypominają. Nauczony doświadczeniem zawsze należy nosić z sobą różnego rodzaju torebki foliowe, które w podobnych sytuacjach zdają egzamin, zabezpieczając cenne przedmioty. W taki sposób spędziłem sobotnie przedpołudnie dnia 05.07.2008 roku.
poniedziałek, 7 lipca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz